Pan Henryk, urodzony w 1933 roku, opowiada, że przetrwać samotne weekendy musi dzięki pomocy swojej opiekunki, która przygotowuje dla niego jedzenie i inne potrzebne rzeczy od poniedziałku do piątku. Jego dalsza rodzina jest niestety bardziej skupiona na jego mieszkaniu niż na jego życiu.
Urodzony w okolicach Chełmna, pan Henryk wspomina trudne chwile z dzieciństwa podczas II wojny światowej. Jego ojciec został powołany do armii, a matka musiała utrzymać rodzinę pracując dla Niemców. Wtedy to sześcioletni Henio opiekował się swoim niemowlęcym bratem.
Historia przybiera dramatyczny obrót, gdy pewnego dnia Niemcy wtargnęli do domu pana Henryka podczas nieobecności matki. Udało mu się uciec, lecz nie był w stanie uratować swojego brata. W wyniku tego incydentu dwuipółletni chłopiec został rzucony z pierwszego piętra mieszkania przez niemieckiego żołnierza. Chłopiec przeżył, ale stał się niepełnosprawny – choć fizycznie nie doznał obrażeń, przestał mówić i podejrzewano u niego opóźnienie umysłowe.
Obecnie pan Henryk może liczyć jedynie na wsparcie swojej opiekunki z ośrodka pomocy społecznej. Choć jego emerytura wynosi prawie 2500 złotych, nie ma prawa do bezpłatnej pomocy, gdyż przekracza kryterium dochodowe. Opiekunka odwiedza go codziennie przez dwie godziny, a za jej usługi płaci 800 zł miesięcznie. To ona robi mu zakupy, sprząta, pierze, prasuje i gotuje.
Weekendy oraz święta spędza sam, z wyjątkiem jednego przypadku sprzed trzech i pół roku, kiedy to sam zaprosił się na świąteczne spotkanie do dalekich krewnych. Ci ostatnio dzwonią do niego czasami, głównie by sprawdzić, czy jeszcze żyje i co zamierza zrobić z mieszkaniem. Kilku członków rodziny już czeka na możliwość przejęcia lokalu.